- Justin, jak to możliwe, że znów się zgubiliśmy? Przysięgam, nigdy kurwa więcej nie będziesz nas nigdzie wiózł - zarzekał się Trey. Reszta chłopaków zaśmiała się, a James klepnął mnie w ramię.
Widzicie, ci goście to moi tancerze, a my wracaliśmy do domu z długiej i wyczerpującej trasy, która właśnie się zakończyła. Nie chciałem zostać w tour busie ani minuty dłużej, dlatego ubłagałem managera, żeby podrzucił mi samochód do Arizony, bo właśnie tam odbywał się ostatni koncert. Wreszcie wracaliśmy do Kalifornii, wracaliśmy do naszych dziewczyn! Zarumieniłem się na samą myśl.
- Ile jeszcze? - burknął James, wgryzając się w kanapkę z szynką i serem; doskonale czułem jej zapach. Świadomy, że to z mojej winy jeszcze nie byliśmy w domu, nie odezwałem się na temat łamania zakazu odnośnie jedzenia w moim samochodzie. W innych okolicznościach już dawno by wyleciał, oczywiście razem z kanapką.
Aiden, siedzący obok mnie, spojrzał na mapę.
- Trochę mniej, niż czterdzieści minut.
Siedzący z tyłu zaczęli wiwatować.
Już prawie byliśmy na miejscu, już prawie trzymałem Monicę w ramionach... Trzymałem i ściskałem, ugniatałem, głaskałem, dotykałem... Właśnie tego teraz było mi trzeba. Nie, żebym nie lubił być w trasie, czy na scenie. Kochałem to, w sumie od tak dawna to właśnie koncertowe życie było moim głównym życiem. Nic jednak nie równało się z widokiem ukochanych osób.
Niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę, dlatego włączyłem światła w samochodzie. Droga była pusta.
- Justin, skręć tu. Mapa mówi, żebyśmy pojechali tędy - rozkazał Aiden.
- Jesteś pewny? - zawahałem się. - Znaki pokazują, że powinniśmy jechać prosto przez następne dziesięć mil.
- Taaa, ale mapa mówi, żeby zjechać tutaj.
Zrobiłem, co mi kazał. Włączyłem kierunkowskaz i skręciłem w zakurzoną drogę. Dobrze, że wcześniej włączyłem światła, w innym przypadku nic bym nie widział. Ciemność była głęboka, nieprzenikniona, jak czarna mgła. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Nie chciałem skończyć w rowie, czy coś. Spokój, właśnie tego było mi trzeba.
- Yo, Bieber, myślę, że ta droga prowadzi donikąd - burknął Trey.
- No, lepiej zawróć - dodał James.
- Zawróciłbym, ale nie ma na to miejsca. Za wąsko i za ciemno, zaraz się okaże, że wylądujemy w rowie. Musimy jechać dalej.
Więc kontynuowaliśmy jazdę przez następną milę, czy coś koło tego, kiedy samochód zaczął wydawać z siebie dziwne kliknięcia i klapnięcia.
- Co się dzieje? - głos Aidena brzmiał niemal histerycznie.
- Nie wiem - odparłem. Sekundę później dało się słyszeć głośny hałas, a samochód zatrzymał się. Spod maski buchnęły kłęby dymu - auto padło na amen.
- Kurwa, Justin, o co chodzi?! - Trey nie krył zdenerwowania.
- Nie wiem, Trey - wysyczałem. - Przecież dopiero co go kupiłem.
Trey rzucił się na tylną kanapę, zasłaniając twarz dłońmi.
- Nie panikujmy, ej. Zadzwonię do Moniki i może ona nas stąd odbierze - starałem się załagodzić sytuację, wybierając numer dziewczyny. - Hej Mon, tu Justin. Słuchaj, jesteśmy z chłopakami w drodze do domu, ale auto padło na jakiejś ścieżce dojazdowej. Możesz zorganizować nam jakąś pomoc? Co? Ja mam to zrobić? Nie znam nawet numeru! Proszę, kochanie, zrób to dla mnie. Kocham cię. Będziemy tu... Halo? Halo? - odsunąłem telefon od twarzy. - Chyba zasięg też padł.
- Ej, patrzcie - zawołał James. Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku, który pokazywał - po prawej stronie znajdował się wiktoriański dom z mrugającym na czerwono napisem "HOTEL".
- Może jednak nie mamy takiego pecha - parsknął Aiden. Wszyscy się uśmiechnęliśmy, jednak mój uśmiech szybko zniknął.
- Czekajcie chwilę, chyba znam to miejsce. Z poprzednią dziewczyną byłem w podobnym hotelu i przez to ze mną zerwała, chyba nie chcę tu iść - potrząsnąłem głową. - Może uda się znaleźć coś innego.
Znów przekręciłem kluczyk w stacyjce, lewą stopą naciskając nerwowo na pedał sprzęgła.
- Ale Justin, jeśli nie chcemy spędzić nocy w ciemności, licząc na Bóg wie co, chyba lepiej iść się wyspać w łóżku, hm? - powiedział błagalnym głosem Trey, wysiadając z samochodu. Za nim wysiadł James. Obydwoje wzięli z bagażnika swoje bagaże, po czym skierowali się w stronę hotelu. Westchnąłem ciężko, otwierając drzwi od samochodu. Wcale mi się to nie uśmiechało.
Kiedy weszliśmy z Aidenem do budynku, poczułem dreszcze. Coś wydawało się być ewidentnie nie tak. Trey już stał przy recepcjonistce, więc skierowaliśmy się do nich. Dziewczyna była piękna. Miała długie, czerwone włosy pasujące do czerwonego uniformu, który nosiła. Na piersi miała przypiętą plakietkę z imieniem Sefra. Jej palce były szczupłe, a paznokcie długie i pomalowane na kolor krwistej czerwieni. Może to był jej ulubiony kolor? Ale wtedy nasze spojrzenia się spotkały i zamarłem. Jej oczy były zupełnie czarne; miałem wrażenie, że czai się w nich coś mrocznego. Spuściłem wzrok i pozwoliłem Trey'owi załatwić nocleg dla nas.
- Witajcie w waszym przeznaczeniu* - powiedziała Sefra.
- Przepraszam? - Trey zmarszczył brwi i zaczął się cofać.
- Jeju, przepraszam. Kwitną, miałam na myśli, że kwiaty kwitną* - sprostowała z uśmiechem.
- Oh - mruknął Trey. - Potrzebujemy czterech pokoi.
- Oczywiście - odparła, dzwoniąc dzwonkiem. Przywołała tym samym kolejną kobietę. Ona również była ubrana na czerwono, ale jej włosy były czarne. Na jej plakietce widniało imię Sue.
Sue wzięła nasze bagaże i zaczęła wchodzić po schodach.
- Em, proszę pani? - chrząknął Aiden. - Możemy sami je wnieść.
- Nonsens - oburzyła się Sefra. - Jesteście gośćmi. Musicie czuć się komfortowo - uśmiechnęła się dziwnie. Odniosłem wrażenie, jakby razem z Sue mnie znały.
Szliśmy za czarnowłosą na górę do naszych pokoi. Światło na korytarzu świeciło tak nieznacznie, jakby w ogóle go nie było. Każdy nasz krok powodował jęczący odgłos paneli. Ile lat miał ten budynek? Chyba nie chciałem tego wiedzieć.
W końcu dotarliśmy na samą górę. Sue pokazała najpierw pokój dla Treya, potem dla Jamesa, następnie dla Aidena. Byłem ostatni. Sue szła do samego końca korytarza, wskazując mi ostatni pokój. Pomyślałem, że może powiniem dać jej jakiś napiwek, ale nim zdążyłem wyjąć portfel, kobieta wyciągnęła w moją stronę rękę w geście 'stop', mówiąc:
- Żadnych napiwków... Póki co.
Uniosłem brwi ze zdziwieniem. Sue odwróciła się na pięcie i odeszła, kołysząc biodrami na prawo i lewo. Wzruszyłem ramionami i po prostu otworzyłem drzwi za pomocą klucza, który dostałem.
Już miałem wejść, kiedy zauważyłem, że drzwi od sąsiedniego pokoju są uchylone i wpatruje się we mnie para błyszczących, niebieskich oczu. Kiedy ich właściciel zorientował się, że go widzę, zatrzasnął drzwi. Co to było? Dziwne, huh. Machnąłem na to ręką.
Wszedłem i zamknąłem drzwi za sobą. Pokój był piękny, mógł być jedynie trochę większy. Wysoka lampa stała w rogu, tuż za fotelem. Zasłony w kolorze kawy z mlekiem były zasłonięte. Nie wiedziałem tylko, co to za wzór na nich, może jakaś abstrakcja? Nieważne, byłem zbyt zmęczony, żeby się nad tym zastanawiać.
Otworzyłem szafkę, w której był schowany telewizor, i włączyłem go. Wziąłem pilota i zacząłem przełączać kanały, ale nie było ich tak wiele. Zatrzymałem się na wiadomościach. Nienawidziłem ich, zawsze zawierały w sobie pełno przygnębiających wydarzeń. Nacisnąłem przycisk wyciszenia.
Byłem naprawdę wyczerpany. Zdjąłem buty i rzuciłem je w kąt, koszulkę i spodnie zawiesiłem na oparciu fotela. Już chciałem położyć się do łóżka, kiedy zorientowałem się, że coś było nie tak. Ktoś już był w moim łóżku. Twarze tych osób były przykryta prześcieradłem, więc nie znałem tożsamości. Może to któryś z chłopaków chciał zrobić mi mało śmieszny żart?
Podszedłem na palcach, starając się wciąż zatrzymać dla siebie element niespodzianki, obawiam się jednak, że walące serce zdradzało moją obecność. Szarpnąłem za prześcieradło, a uśmiech, który pojawił się na myśl o Trey'u, Aidenie czy Jamesie robiących mi nieudany żart, zniknął. W moim łóżku leżały dwie dziewczyny, ubrane jedynie w koronkowe, niemal nieistniejące, majtki i biustonosze. Gwałtownie się odsunąłem.
- Przepraszam! Ja... Ja nie wiedziałem, że ten pokój był zajęty. Może recepcjonistka się pomyliła - jąkałem się, czując jednocześnie, że moja twarz oblewa się szkarłatem.
- Sefra nigdy się nie myli - powiedziała jedna z nich, ta z ciemniejszą skórą i włosami w kolorze ciemnego brązu. Zaczęła bawić się kokardkami przy biustonoszu. Zaschło mi w gardle.
Druga z nich, blada blondynka z pieprzykiem nad ustami, podeszła do mnie.
- To jest miejsce, w którym chce znaleźć się każdy prawdziwy mężczyzna - szepnęła mi na ucho, jednocześnie wodząc palcem po moich ustach, następnie zjechała ręką na moją nagą klatkę piersiową. - Powiedziałeś, żebyśmy się tu spotkali.
Jej usta były niebezpiecznie blisko moich. Czułem jej zapach, mieszanka wanilii, wiśni i seksu. Gwałtownie odsunąłem się od niej, uderzając plecami o ścianę.
- Chwila, z nikim się tu nie umawiałem. To musi być przypadek, pomyliłyście mnie z kimś - bełkotałem szybko. Kurwa, czy to właśnie nie było ucieleśnieniem męskich fantazji, żeby znaleźć się z dwiema seksownymi dziewczynami w pokoju hotelowym? Ale nie chciałem tego, przypomniałem sobie o Monice.
Dziewczyna z ciemnymi włosami wstała z łóżka i podeszła do mnie, stając tuż obok blondynki. Spojrzały na siebie, po czym zaczęły się całować. Nie jakieś tam buziaki, tylko prawdziwy francuski pocałunek, jakby były kochankami. Widziałem ich złączone języki. Zarumieniłem się i odwróciłem wzrok. Wtedy rozległ się dźwięk dzwonka. Dziewczyny też go usłyszały, bo przestały się całować i popatrzyły na mnie. Po ich ustach błąkał się diabelski uśmiech.
To był mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni spodni i odebrałem. Monica.
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
- Cześć kochanie...
- Justin, znalazłam kogoś do pomocy, ale przyjedzie dopiero rano - powiedziała. Opadłem na ziemię. Obie dziewczyny momentalnie do mnie podeszły.
- Dobrze, poczekamy. Dzięki za wszystko.
Ciemnowłosa zaczęła delikatnie podgryzać mnie w ucho. Rozpraszała mnie. Druga uklęknęła za mną i zaczęła gładzić mnie po całym ciele. Jej dłonie głaskały moją klatkę, moje sutki. I nagle znalazły się na mięśniach brzucha. To było takie zajebiste... Ciemnowłosa zaczęła całować mnie po szyi.
- Przestań - jęknąłem.
- Przestań co? - odparła Monica. Zdążyłem już o niej zapomnieć.
- Nic, skarbie - urwałem, chcąc wymyślić jakąś wymówkę. - Nie mogę się doczekać, aż jutro cię zobaczę.
Dłonie blondynki już nie znajdowały się na moim brzuchu. Teraz zajmowała się moim kroczem. Wsunęła rękę w bokserki, głaszcząc mojego penisa. Złapała go delikatnie, co spowodowało, że jęknąłem przeciągle.
- Justin, masz tam kogoś?
- Nie, misiu, nie - odruchowo znów jęknąłem, po czym odepchnąłem od siebie blondynkę. Wstałem szybko, odsuwając się od dziewczyn. Obie zachichotały głośno.
- Masz, nie kłam. Wiedziałam. Słyszałam wasze ciężkie oddechy w słuchawce, ty idioto - warknęła.
- Nie, źle to odbierasz - zaprotestowałem.
- Wszyscy jesteście tacy sami, wiedziałam. Nigdy się nie zmienicie. Sam sobie radź, Justin. To koniec.
- Monica, czekaj - ale w słuchawce rozległ się dźwięk zakończonego połączenia. Serce rozpadło mi się na kawałki, a w klatce piersiowej ewidentnie czułem ciężar.
- To była twoja dziewczyna? Słowo kluczowe "była"? - ciemnowłosa zachichotała, a po chwili dołączyła do niej ta druga.
- Wyjazd mi stąd! - wrzasnąłem.
- Aw, nie bądź taki wściekły. Mogła do nas dołączyć, jesli chciała - i znów zachichotały.
- POWIEDZIAŁEM WYNOCHA! - krzyknąłem znów. Spojrzały na siebie, a potem się uśmiechnęły. Ten paskudny uśmieszek, sprawiający, że czułem jakby mnie znały. Zatrząsłem się ze strachu.
- Zaraz wrócimy - powiedziała ciemnowłosa, po czym ruszyły w stronę drzwi.
- Chcę zobaczyć co masz w bokserkach - dodała blondynka oblizując wargi, nim wyszły. Szybko podbiegłem do drzwi i zamknąłem je na zamek. Rzuciłem się na łóżko i uroniłem kilka łez.
Nadzieja umarła. To uczucie ciążyło mi w piersi jak kowadło. Miałem wrażenie, że ucieka ze mnie powietrze. Usiadłem na łóżku i starałem się oddychać normalnie. Wdech, wydech, wdech, wydech. Co miałem teraz zrobić? Monica myśli, że ją zdradzam, więc ze mną zrywa. I z tego powodu nikt nie przyjedzie naprawić auta, utknęliśmy. Chłopcy, prawie o nich zapomniałem. Musiałem zobaczyć co z nimi. Pośpiesznie się ubrałem i wyszedłem z pokoju.
Pobiegłem korytarzem, chcąc zobaczyć co u Treya. Waliłem w drzwi jakieś dziesięć razy, nim otworzył. Nie miał na sobie koszulki, a spodnie były opuszczone do kostek.
- Em, co tu się dzieje? - zapytałem, unosząc brew.
- A na co wygląda? - uchylił drzwi, żebym zobaczył dwie dziewczyny siedzące na jego łóżku i machające do mnie.
- Trey, co ty robisz?! - warknąłem. - Ledwo zacząłeś się spotykać z Jessicą, a już pieprzysz dwie szmaty?!
- Czego Jess nie widzi, to jej nie zaboli - Trey uśmiechnął się lubieżnie, nim zatrzasnął mi drzwi przed twarzą.
Zacząłem wściekle walić pięściami w drzwi.
- Trey, musimy stąd uciekać i znaleźć pomoc. Musimy stąd iść, nie pasujemy tutaj!
Nie odpowiedział.
Przeszedłem więc do następnych drzwi, za którymi mieszkał James. Miałem tylko nadzieję, że nie robi tego, co Trey. Została mi tylko nadzieja, ale i ona umierała. Kopałem, uderzałem pięściami, waliłem w jego drzwi, nie obchodziło mnie to. Musieliśmy się stąd wydostać.
- Idź sobie, Justin - warknął James zza zamkniętych drzwi.
- James, musimy stąd iść. To nie miejsce dla nas, proszę posłuchaj mnie, wszystko wyjaśnię ci później!
- Wiesz, jeśli chcesz, to on może do nas dołączyć - dobiegł mnie kobiecy głos.
- Ta, im więcej tym lepiej - dodał drugi.
- Nie, jak zwykle spieprzy nastrój - przerwał im James.
- James, chodźmy, naprawde musimy stąd uciekać. One cię zniszczą, pomyśl o Abby - jęknąłem.
Ale James odkrzyknął niemal natychmiast:
- Pieprzyć Abby!
Czując, że nic tu nie zdziałam, odsunąłem się od jego pokoju. Tonąłem w morzu bólu i rozpaczy, dosłownie.
Ale był tu ktoś jeszcze - Aiden. On nigdy by mnie nie zostawił, prawda? Podszedłem do jego drzwi i już miałem uderzyć w nie pięścią, kiedy zorientowałem się, że złość mi nie pomoże. Dlatego też zapukałem.
- Tak? - zapytał głos Aidena zza drzwi.
- Aiden, proszę posłuchaj. To miejsce nie jest bezpieczne, coś tu się dzieje i musimy stąd iść. Próbowałem rozmawiać z Treyem i Jamesem, ale nie słuchali. Aiden, proszę...
Starałem się zostać silny, ale koncówka mojej wypowiedzi brzmiała żałośnie.
Aiden nie odpowiedział.
- Aiden? - przytknąłem ucho do drzwi. Usłyszałem ciężki oddech, kobiecy jęk, a chwilę później jęk sprężyn łóżka.
- Aiden, proszę cię! - krzyknąłem.
Nic.
Wycofałem się i puściłem biegem do swojego pokoju. Wewnątrz dosłownie płonąłem z powodu wkurwienia i bezsilności. Byłem pewien, że jeśli dziewczyny wróciły do mojego pokoju, to jestem w stanie je zabić. Zniszczyły moje życie. Niszczyły życia moich przyjaciół.
Już miałem otwierać drzwi, kiedy znów poczułem na sobie spojrzenie. Odwróciłem się, by ujrzeć ponownie tę samą parę niebieskich oczu, gapiących się na mnie przez szparę w drzwiach.
- Nie ma sensu - powiedział człowiek zza drzwi. Jego głos był zmęczony, należał do starszego człowieka.
Podszedłem do niego.
- Proszę, proszę pomóż mi i moim kumplom. Musimy się stąd wydostać.
- Nnnnnnmmm hmmmm... - mogłem się założyć, że potrząsnął głową. - To niemożliwe. Piętnaście lat starałem się stąd wydostać, ale to na nic. Stąd nie ma ucieczki.
- Wracaj do łóżka, kochanie - przerwał nam damski głos z jego pokoju.
Wycofałem się do swojego pokoju. Otworzyłem nerwowo drzwi, po czym chwyciłem za walizkę. Wybiegłem z pokoju, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego hotelu.
Sefra stała przy swoim biurku.
- Odchodzisz? - zapytała, a ten przeraźliwy uśmieszek zdawał się być przyklejony do jej twarzy.
- Tak! Kurwa, nie prowadzicie hotelu, to jakiś pieprzony burdel - cedziłem słowa.
Dziewczyna po prostu się roześmiała.
- Jedyne, co robią wasze dziewczyny, to oddzielają chłopaków od ich ukochanych. To nie jest normalnie i nie chcę brać w tym udziału. Do pieprzonego niezobaczenia - ruszyłem w stronę schodów, kiedy poczułem ręce na swoich ramionach. Upuściłem walizkę.
- Co ty wyprawiasz?! - spojrzałem przez ramię i zamarłem. Sefra, Sue, dwie dziewczyny z mojego pokoju i około dziesięciu innych szarpało mnie za ramiona, nadgarstki, biodra, chcąc zatrzymać mnie w hotelu. Czułem ręce nawet na kostkach.
- Odpieprzcie się, głupie harpie!
A one wybuchnęły śmiechem. Zareagowałem cóż, jak ciota, ale nie mogłem nic poradzić na łzy płynące po policzkach. Było mi strasznie z powodu Moniki. Kobiety w tym czasie zdążyły rozerwać moją koszulkę, odsłaniając nagi tors. Jakieś ręce sunęły wzdłuż mojego brzucha, odpinając pasek i zdejmując mi spodnie.
- Nikt nie ucieknie z Heartbreak Hotel - głos Sefry był syczący, jakby miała jakieś wężowe korzenie.
Szew na bokserkach pękał. Czułem szarpanie za bieliznę, więc odruchowo zasłoniłem penisa.
Przegrywałem. Utknąłem w pułapce. Brakowało mi sił, a one wciąż szarpały. Poślizgnąłem się, uderzając głową o drewnianą podłogę. Twarz zalała się krwią, gorąca maź zalała mi oczy i usta. Doskonale czułem jej słono-miedziany smak.
- Boże, po prostu dajcie mi odejść - błagałem.
Ale ich uściski nie zelżały. Wciągnęły mnie do środka. Zamknąłem oczy. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, był dźwięk zatrzaskujących się drzwi.
* Sefra powiedziała 'Welcome to your DOOM, a doom oznacza przeznaczenie. Chwilę później poprawiła się, że chodziło jej o BLOOM, czyli kwitnięcie, co ma sens, jeśli chodzi o dalszą część jej tłumaczenia - myślała o kwitnących kwiatach ;)
♥♥♥
średnio erotyczne, ale pomyślałam, że dobre na początek, bo jest takie... metaforyczne haha. tak, jak lokatorki Heartbreak Hotel nie chciały wypuścić Justina, tak ja was stąd nie wypuszczę i będziemy razem zaczytywać się w opisach jego seksualnych podbojów ]:->
jeszcze tylko wyjaśnię, w razie, gdyby ktoś nie zrozumiał - ten blog to zbiór tłumaczeń erotycznych one - shotów. tłumaczenia, więc ani ja, ani druga tłumaczka, nie odpowiadamy za treści w nich zawarte, no i również nie jesteśmy autorkami :) erotycznych, więc oczywiście, że będzie seks, i może być przemoc, i może być niecenzuralnie, więc ludzie poniżej 18 roku życia muszą pamiętać, że czytają na własną odpowiedzialność :D no i jeszcze one - shoty, czyli opowiadania jednorozdziałowe. każda nowa notka dotyczy innych bohaterów - oczywiście Justin występuje we wszystkich, ale w każdym tak jakby jest inna osobą... pokrętne to, ale mam nadzieję, że rozumiecie.
no to by było na tyle, do następnego!
Lilith